piątek, 24 stycznia 2014

Gdzie te strzykawki, które chowam pod stołem?

Czytam i oczom nie wierzę. Doping w Triathlonie
Mamy takie czasy, że każdy musi mieć wszystko szybko, łatwo i oczywiście najlepsze. Nie ma czasu na pierdoły. Praca, pieniądze, żona, sklepy, komputer, internet. Jeśli nie udało Ci się wygospodarować czasu potrzebnego na trening to nie ma strachu. Weźmiesz przecież jeden z dostępnych na czarnym rynku specyfików i już jesteś lepszy od tych leszczy, którym się chciało przy -20 dymać na rowerze w lesie.

O ile w sporcie zawodowym mogę zrozumieć, lecz nie koniecznie zaakceptować, przesłania tych doperów, którzy zdecydowali się koksować. W sporcie amatorskim już jednak jest to niezrozumiałe. No bo jak porównać kogoś kto "musi" wygrywać żeby mieć pieniądze na chleb, rodzinę czy wygodne życie, z kimś kto chce się pochwalić znajomym z pracy, że wygrał generalkę "u Grabka" ?
Jak porównać zawodowca, który 10 godzin dziennie poświęca na bycie lepszym z kimś kto o rowerze myśli jak jest dobre pogoda?

Dla mnie osoba z amatorskiego peletonu, która zdecydowała się brać niedozwolone środki jest zwyczajnym idiotą. Leniem, który nie chciał poświęcić wiele ze swojego wygodnego życia żeby móc dobrze przy-trenować. Impertynentem, któremu nie chcę się zagłębić w jakieś nowe metody treningowe i z nich korzystać. Bądź co bądź jednak bogaczem, ponieważ niedozwolone środki z czarnego rynku nie są tanie. Nasz kraj za to złotem nie leży i na wszystko to trzeba jakoś zarobić.
Równie dobrze mógłby jednak poświęcić te pieniądze na dobrego trenera. Nie dość, że wyszłoby to na zdrowie to jeszcze satysfakcja z wyników dużo większa. No bo jak może się czuć osoba, która wygrała dzięki stosowaniu niedozwolonego specyfiku? Jeśli stojąc na pudle zdaje sobie z tego sprawę i cieszy go to, to dla mnie jest jeszcze palantem.

I oczywiście dzięki temu, że wygrywam w jakiś ogórkowych zawodach bardzo często jestem posądzany o koksowanie. Średnio interesuje mnie ktoś niedowartościowany oskarżający mnie o dość poważne łamanie mojej żelaznej zasady: "Nie biorę nic co może negatywnie wpływać na mój organizm. Nawet jeśli jest to ogólnodostępny paracetamol."
Jeśli jednak znajdzie się wytrwały to oczywiście bez problemów poddam się testom. Pod warunkiem, że nie ja za te testy płacę.

I tu dochodzimy do kolejnej istotnej sprawy. Zawodowe kolarstwo często wiąże się z dopingiem. Jestem tego świadomy tak samo jak korupcji w polityce. Jednak pieniądze powodują chęć sprawdzania czy rzeczywiście ktoś bierze. Do życia powołuje się organizacje walczące z doperami, jest kasa na same badania. Są ludzie, zazwyczaj byli sportowcy, którzy uważają, że pozostali zawodnicy nie walczą fer i starają się z tym walczyć.
W amatorskim wydaniu sądzę, że badania nie będą przeprowadzane dopóki ktoś na maratonie nie zejdzie na zawał lub w ewidentny sposób nie narazi się braci rowerowej. Mało jest chętnych do szukania "czarnego kota", a jeszcze mniej jest pieniędzy które ktoś może na to przeznaczyć.
To właśnie jest być może przyczyna, dlaczego mistrz-doper amator sięga po hormon wzrostu czy inne EPO.
Najpierw jednak proponuje zbadać się u lekarza, który może stwierdzić, że z głową wszystko w porządku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ShareThis